Krótkie utwory literackie o bogatej treści erotyczne – ilustrowane opowiastki
To z całą pewnością nie była miłość miłość od pierwszego wejrzenia. Wprost przeciwnie, przy pierwszym fizycznym kontakcie aż odrzuciło mnie. Poczułem jakby poraziła mnie prądem, gdy na powitanie podała mi dłoń z kciukiem broniącym dostępu do wnętrza jej dłoni. Odniosłem wrażenie, jakby myślała, że jestem niczym napalony Arab czatujący tylko na jej szeroko rozłożone nogi.
A nie bylem! Bo pod ręką, no… prawie pod ręką, miałem setki innych chętnych kobiet. Fakt, może nie tak atrakcyjnych jak ona. Ale przynajmniej żadna z nich nie miała w repertuarze paskudnych zwyczajów made in dama angielska, z ochroną „cnoty” na czele, cnoty, którą zapewne straciła w stogu irlandzkiego siana dekadę wcześniej i to cholera wie z kim/z kimi.
A zatem, po co mi taka wyemancypowana dupa na (nie daj boże cały) weekend? Byłem w położeniu, które dawało mi prawo rozdawania kart i korzystałem z tego według prastarej zasady: ,,Życie jest seksem, seks jest życiem, przyjemnością życia. Seks jest sensem życia”.
A tu nagle cztery palce? Szok! Tym durnym gestem pierwszy raz uraziła moje dość wrażliwe ego.
A co za tym idzie? To jasne, z mojej strony całkowite odrzucenie. Zupełnie nie chciałem jej w roli ewentualnego gościa w mojej sypialni. Damski złom! Baba nie dla mnie. Ba… nawet nie do zaproszenia na kawę.
Po którejś przerwie w negocjacjach ponownie spotkaliśmy się przed drzwiami sali obrad. I wtedy ni z gruszki, ni z pietruszki, zapytała mnie:
– Czy ta moja nowa apaszka pasuje do obecnej sytuacji?
Jezusie! Jaka pieprzona apaszka? A co to jest ta ,,apaszka”? Domyśliłem się, że chodzi o tą zwiniętą w rulon chusteczkę uwiązaną dookoła jej szyi. Co za pytanie skierowane do mnie? Przecież ja nie do końca potrafię rozróżnić sukienki od spódnicy, dlatego używam ogólnikowego słowa – kiecka. Co za babsztyl mi się trafił? Owszem, przyjechała do nas jako przedstawicielka domów finansowych z worem milinów, a tu nagle apaszka za głupie 30, może nawet 50 ojro. Apaszka! – Mruczałem prawie bezgłośnie ze złości pod nosem. – No kuźwa! No, jasna Dupa!
A jednak owa apaszka, wbrew zdrowemu rozsądkowi, w jakiś sposób wpłynęła na decyzję zaproszenia jej na kawę w mieście i to mimo wcześniejszego postanowienia, że po ,,czterech palcach” nie jest tego warta.
A więc jakimś cudem zaprosiłem ją na tę randkę. Była absolutnie nieznośnym stworzeniem. Zajmowała moje myśli i sprawiała, że nie mogłem skupić się na niczym pożytecznym. Rozmowy z nią doprowadzały mnie do szału, choć oczywiście nie dawałem tego po sobie poznać. Za każdym razem, gdy próbowałem ją werbalnie (a w niecnych planach oralnie) ujarzmić, zaskakiwała czymś niespodziewanym. Na domiar złego nie potrafiła się zatrzymać. Mimo, że starałem się dotrzymywać jej kroku, ona zawsze miała ostatnie słowo.
Traf chciał (może nieprzypadkowo), że jednym z moich ulubionych lokali była przytulna kawiarenka znajdująca się na pięterku stylowej kamienicy. Schody były dość wąskie, dlatego puściłem Damę przodem i… nagle… zonk! Jakby mi ktoś obuchem w łeb dał.
Moim oczom ukazało się niezwykłe zjawisko. Niemal z niedowierzaniem rozwarłem gębę, doprowadzając się do granicy absolutnego obślinienia. Niewykluczone, że przez chwilę odnosiłem wrażenie, jakobym złapał pana boga za nogi. Niestety, było znacznie gorzej. To były tylko jej nogi. A blask jej czterech liter niemalże całkowicie uniemożliwił mi pokonywanie schodów w sposób niepokraczny.
A więc niespiesznie wchodziliśmy do kawiarni, na piętro. Ona pierwsza, a ja za nią. Jej zabójczo krągłe pośladki bujały się w rytm pokonywania kolejnych stopni tuż przed moją twarzą. Po głowie kołatały mi się nieprzyzwoite pytania sięgające głęboko pod jej obcisłą, seksowną kieckę. To, że miała na sobie koronkową bieliznę, nie miałem wątpliwości, jednakże jej kolor mnie zastanawiał. Biały, czarny, a może czerwony? A może nie włożyła bielizny…. Poczułem jak drgnął mi wacek. O nie! Tylko nie to! Zamknąłem oczy i zacząłem odliczać ,,jeden, dwa, trzy…”. Jasny gwint, żeby tylko tego nie zobaczyła! Przecież nie mogłem jej dać takiej satysfakcji. Wstrętne, namolne myśli nie opuszczały mojej głowy. Wyobrażałem sobie, że bujam się w rytm ruchów frykcyjnych wykonywanych pomiędzy połówkami wspomnianego tyłka. Że zębami rozrywam cienki sznurek koronkowych majtek i zanurzam język w…
Wziąłem głęboki oddech. Wróciłem na Ziemię.
– Dwa razy sernik z brzoskwiniami. – Rzuciłem w kierunku kelnerki, jeszcze zanim ta zdążyła zapytać o nasze zamówienie. – To specjał tej kawiarni. – Z dumą w głosie wytłumaczyłem swój wybór mojej koncertowo grającej na nerwach towarzyszce.
– Dla mnie będą dwa pączki. Z różą. – Mówiąc to, uśmiechnęła się. – Nie jadam serników. – Zaznaczyła.
Wtedy pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że ta upiorna kobieta mogłaby zostać moją żoną. Zacisnąłem pięść pod stołem, wyobrażając sobie, jak moja dłoń z impetem uderza w jej pośladki raz po raz.
– Czy przełożona przez kolano byłaby równie gadatliwa i krnąbrna? – zachodziłem w głowę.
Miałem jednak nadzieję, że tak. Wtedy nie zastanawiałem się już, czy wyperswaduję jej z głowy te tłuste i kaloryczne wypieki, tylko jak to zrobię, a to uspokajało moje boleśnie nadszarpnięte ego.
Rozmowa o polityce handlowej azjatyckich mocarstw przebiegała zaskakująco płynnie. Im dłużej wgapiałem się w jej gęste włosy, okrutnie okrywające bujny dekolt, tym bardziej odpowiadała mi rola słuchacza.
Słuchałem nie tylko jej zgrabnych wywodów, ale także własnego fiuta, który coraz śmielej dawał o sobie znać pod obcisłymi chinosami. Zależność pomiędzy oboma „komunikatami” była oczywista. Z trudem odrywałem wzrok od jej ust, sprężyście chwytających krawędź filiżanki. Miałem pewność, że idealnie sparowałyby się z moim twardym kutasem.
Moja perfidna rozmówczyni namiętnie i pieczołowicie przełykała każdą kroplę kawy. Gdyby nie fakt, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, już dawno klęczałaby przede mną potulnie, a ja posuwałbym te spragnione, słodkie usta nabrzmiałym i nachalnym drągiem. Zamiast pić kawę, spijałaby śmietankę.
– Co my tu jeszcze robimy? – Dręczyło mnie to pytanie.
Gdy z zaangażowaniem, nieudolnie maskując łapczywość, zbliżyła nieszczęsnego pączka do swojej twarzy, oczyma wyobraźni widziałem tylko jedno – knebel, bezlitośnie wbity w krajobraz tej delikatnej buźki.
– Wypięta i zakneblowana dałaby mi wreszcie dojść do głosu. W towarzystwie szpicruty miałbym szansę wyegzekwować przyznanie mi racji w paru newralgicznych kwestiach. – Pomyślałem, wgryzając się w sernik, jędrny jak pierś przebijająca się przez obcisłą bluzkę tuż naprzeciwko mnie. Nie byłem w stanie ukryć ironicznego uśmiechu.
– Hm? Co cię tak rozbawiło? – zapytała niewinnym głosem, udając niemal cnotkę.
Na chwilę przytrzymałem rodzynkę pomiędzy górnymi i dolnymi jedynkami, po czym chwyciłem ją zamaszyście językiem. Przełknąłem.
– Ślicznie dziś wyglądasz, lubię na ciebie patrzeć. – Wyrwało mi się. Nie wierzyłem w to, co powiedziałem. – Damn it.
Moje nabuzowanie zaczęło zbliżać się do zenitu. Stan pobudzenia był tym bardziej odczuwalny, że starałem się trzymać fason. Na taryfę „ulgową” nie miałem co liczyć. Mój popisowy i jednocześnie wątpliwy komplement sprzed momentu skutkował ostentacyjnym odgarnięciem włosów przez moją rozmówczynię. Mym oczom ukazał się dekolt w pełnej krasie, niezwykle apetyczny. Podkreślony, ale nie nad wyraz. Właścicielka biustu pozostawiła pole do rozbudzania wyobraźni.
– Czy coś jeszcze dla państwa? – Kelnerka wyrosła znikąd.
– Nie. Poprosimy rachunek. Płatność kartą – odparłem, po upewnieniu się, że moja towarzyszka zamierza poprzestać, o zgrozo, na dwóch pączkach!
Kelnerka zapowiedziała, że za chwilę wróci, a niewiasta siedząca vis a vis mnie zaczęła ochoczo grzebać w torebce. Poczułem doskwierające zniecierpliwienie. Miałem szczere nadzieje, że nie szuka tego, o czym myślę. A jakże! A jednak! Ta bezczelna kobieta postanowiła zapłacić! Nie wiem za co! Za siebie? Za nas?
– Absolutnie się nie zgadzam. – Próbowałem wykrzesać z siebie resztki uprzejmości, ale szczerze mówiąc, jechałem na oparach. – To spotkanie z mojej inicjatywy. Zaprosiłem cię. Pozwól, że… – zacząłem.
– Mamy równouprawnienie – przerwała mi. – Przecież wiesz, jakie wyznaję zasady… – Chichocząc wyjęła wreszcie kartę płatniczą.
Tego było już za wiele. Gdy bojowo wstałem zza stołu i ruszyłem do wyjścia, kątem oka zdążyłem tylko zobaczyć zdziwienie w postaci lekko uniesionych brwi na jej „anielskiej” twarzy. Jej pełne rozbawienia „dokąd idziesz?” spotkało się tylko z moim wymownym spojrzeniem.
– Za chwilę nie będzie ci do śmiechu. Zredefiniujesz swoje podejście do „zasad” – burknąłem w myślach.
Miarka się przebrała. Z bagażnika samochodu wyjąłem swój wysłużony, ale wciąż jary, skórzany pejcz i wróciłem do lokalu, by sprowadzić rozmowę na odpowiednie tory. Nie zważając na kompletnie zaskoczonych ludzi wokół, zbliżyłem się do naszego stolika, intencjonalnie eksponując trzymany w dłoni masywny, budzący respekt sprzęt.
Kelnerka z wrażenia upuściła na podłogę terminal płatniczy. Najpewniej wzdrygnęli się wszyscy obecni na sali, jednak ja w tamtej chwili widziałem jedynie kurewsko podniecającą kobietę, która kompletnie zachwiała moje poczucie równowagi.
– Cóż za nieokrzesana dziewka? – wykrzykiwałem w myślach.
Nawet widok pejcza nie był w stanie sprawić, by zdobyła się na strzępki pokory. Mimo rumieńca, który sukcesywnie zajmował jej twarz i dekolt, nie spuściła wzroku ani na chwilę. Dotarło do mnie, że nić porozumienia między nami jest znacznie silniejsza niż zakładałem jeszcze chwilę wcześniej.
Przez jej lekko rozchylone usta w przyspieszonym tempie przepływało powietrze. Jej piersi unosiły się żwawo w rytm ciężkich wdechów i wydechów. Prawie oszalałem. Nie zważałem na gapiów, nie zważałem na własny wizerunek. Pragnąłem wziąć, co moje.
Patrząc jej głęboko w oczy, zamachnąłem się… i z impetem strzeliłem pejczem w siedzisko krzesła.
Dobitny dźwięk, który się rozległ, był jednocześnie dźwiękiem, który obudził mnie ze snu! Leżałem płasko na plecach. Tak bardzo nie chciałem się budzić! Przymknąłem więc z trudem oczy jeszcze na chwilę.
– Też bym tak chciała – wyszeptała kelnerka, w popłochu zbierając z podłogi połamany terminal płatniczy.
Kolejny mięsisty trzask pejcza w użyciu sprowadził mnie na dobre zza światów na Ziemię.
Moje ręce i nogi były przywiązane do krawędzi łóżka. Miałem sucho w ustach. Byłem nagi. Nade mną stała ona – w lateksowym body i długich kozakach. Oszałamiająco seksowna i ponętna, ale jednak w dłoni dzierżyła pejcz. Ona, a nie ja! Dodatkowo zdawała się sprawnie nim posługiwać!
– W twoim samochodzie znalazłam pejcz. Pomyślałam, że lubisz zabawić się ostrzej. – Usłyszałem głos rodem z krtani świętojebliwej zakonnicy.
– Dlaczego ona zawsze brzmi tak niewinnie? – Zadawałem sobie w myślach to pytanie, retoryczne pytanie.
.
.
Autorzy tekstu: anyway & unterberg
ilustracje: happynka
.
.
Kopiowanie naszych prac jest dozwolone tylko na warunkach wolnej od opłat licencji: Licencja CC BY-NC-SA 3.0