Adam jest moim dalekim krewnym. Jako dzieci widywaliśmy się przy okazji rodzinnych uroczystości i jak daleko sięgnę pamięcią nigdy nie przepadaliśmy za sobą. Adam zadzierał głowę, bo w rodzinie mówiło się, że to ładny mądry chłopiec i dobrze ułożony i że będą z niego porządni ludzie. A o mnie z przekąsem, że nadmiar energii w połączeniu z pewnymi przykrymi nawykami odziedziczonymi po dziadku ze strony ojca nie wróży niczego dobrego. Adam w moich oczach miał zadatki albo na pedała, albo dobrze ułożonego pudelka i nigdy nie przepuściłem okazji do podkreślenia owych super męskich walorów. Zamiast jaj, puder na męskim nosku.
Później na długo straciliśmy kontakt, zresztą ku uldze rodziny, która miała dość ciągłych awantur, naderwanych uszu, połamanych rąk i podbitych oczu. Czasami tylko docierały wiadomości; Adam zdobył nagrodę, Adam dostał stypendium za granicą, żyje na kocią łapę ze starszą kobietą, wybudował dom, jest członkiem rady parafialnej, posadził drzewo…
A jeszcze później dostałem, a raczej my dostaliśmy, ozdobna kopertę z kartonikiem w środku: mamy przyjemność zaprosić na ślub… W podpisie Adam i Aneta.
Jasna dupa! Ten maminsynek ma przyjemność, ale aby zrobić mu jeszcze lepiej, to ja powinienem poświęcić własny czas. Po moim trupie!
A jednak pojechaliśmy. Zadziałała stara jak świat zasada: gdzie diabeł nie może tam… tam podeśle kilka tysięcy argumentów z których normalny facet zrozumie tylko przerwy na złapanie oddechu. Szlag by to trafił!
Ledwo wjechałem na podwórko, a zaraz pojawiła się para młoda. Przyglądając się im musiałem przyznać, ze pasowali do siebie. Od czasu kiedy się ostatni raz widzieliśmy maminsynek rozrósł się wzdłuż i wszerz, a owa starsza pani wyglądała znaczniej młodziej od nas. Szczupła figura, inteligentna miła buźka w otoczeniu burzy jasnych włosów rozwianych wiatrem i lekkość z jaką się poruszała przywodziła na myśl nimfę pląsającą w miłosnym uniesieniu. Fascynujące zjawisko. I już miałem nabić na kutasa, aby zobaczyć na buźce grymas bólu, kiedy z boku dobiegło mnie groźne syczenie. To moja ślubna w subtelny sposób dawała znać o sobie:
– Nawet nie myśl o tym!
A niech to szlag trafi, nawet ona przeciwko mnie! Wściekły wyskoczyłem z samochodu i wpadłem prosto na Adama.
W milczeniu mierzyliśmy się wzrokiem. Już miałem przypomnieć mu o formach towarzyskich, kiedy ni z tego i owego wyskoczył na mnie z mordą :
– A ty, kurwa co, na pogrzeb przyjechałeś, czy na mój ślub?
Zakrztusiłem się z zaskoczenia, a dłonie automatycznie się zacisnęły w pięści. Nikt nie odważył się tak do mnie mówić, a ten tutaj… I to ma być ten dobrze ułożony chłopczyk? Wzór do naśladowania?
– Mówiłam ci, ze masz się rozchmurzyć, bo przecież nie twój ślub. – Rezolutnie zauważyła Moja Pani popierając słowa kuksańcem pod żebra i uśmiechając się przy tym do Anety.
– Jeszcze słowo, a do fotografa to ty dzisiaj nie pójdziesz! – Rzuciłem wściekły, dźgając go paluchem w klatę. A do MP:
– On żenił się co noc przez trzy lata i nie ma co szczerzyc zębów, bo…
– Odpowiedzialny facet nie kupuje kota w worku, nie wiedziałeś o tym? – przerwał mi Adam.
– I co, jaki jest ten kot? – Zapytałem zaczepnie, dodając w myślach: pieprz się kutafonie. Chcesz awanturę, będziesz miał awanturę jak stodoła.
Na długą chwile zapadła niezręczna cisza. Rozkoszowałem się zwycięstwem, kiedy niespodziewanie odezwała się panna młoda:
– Adam mówi, ze smaczny, a twój? – Zapytała z rozbrajającym uśmiechem na twarzy.
– E.. e.. co mój?
– Kot, Aneta pyta o twojego kota, którego udało ci się w niepojętny sposób zgarnąć na własność. – W głosie Adama pobrzmiewała ironia. Ten sukinkot bawił się moim kosztem.
Szykowałem się do ciętej odpowiedzi, bo co palantowi do mojego futrzaka, ale uprzedziła mnie MP:
– Chyba też smakuje – wskazała głową na mnie – bo czasami nawet głośno mlaska językiem. Nieprzyjemne uczucie, ale nic nie mogę zaradzić, bo zaraz gryzie.
– Mój też. – wykrztusiła Aneta zanosząc się perlistym śmiechem, za chwile dołączyła MP – Oni wszyscy są tacy sami.
– A one tylko jedno mają w głowie – ponuro z nutą rezygnacji w głosie stwierdził Adam spoglądając spode łba na roześmiane dziewczyny – nasz dziadek…
– Jaki nasz? To mój, a nie twój! Ty do pięt mu nie dorosłeś i odpieprz się od niego! – Znowu nie wytrzymałem.
– Nasz dziadek – ciągnął dalej niezrażony Adam – za każdym razem padał ofiarą tego, co one mają na myśli. Był dżentelmenem i filantropem i nie potrafił żadnej kobiecie odmówić i nie oczekiwał pieniężnej gratyfikacji. Wykorzystywały go, a potem porzucały. Miał pecha, bo z tego co się mówi były setki.
Taki już smutny los dżentelmenów starej daty.
– A co z tobą? Też dżentelmen?- Rzuciłem zgryźliwie spoglądając przy tym spod oka na rozbawione dziewczyny. Tu cie mam! Do ślubu pozostały 5 godzin i albo zaraz dostaniesz czarną polewkę za rozsiewanie plemników na lewo i prawo, albo przyznasz się, żeś dupa do kwadratu, a nie facet z jajami. Musiałem jednak w duchu przyznać mu racje, oczywiście dziadek był ofiarą swawolnych białogłów, które to co rusz sprowadzały go z drogi cnoty. Facet miał garbate szczęście.
Jasna dupa, że też sam na to nie wpadłem.
– Wenn du zum Weibe gehst, vergiss die Peitsche nicht!* – To dewiza dziadka. I moja.
– Ty i pejcz? – I nie zważając na głośne gniewne prychanie dziewczyn ciągnąłem dalej podniesionym głosem – Naczytałeś się głupot Nietzsche i teraz powtarzasz jak papuga. I nie pieprz mi, ze masz coś po dziadku, on chociaż wiedział, że gości wita się solą i chlebem, a nie wyskakuje z pyskiem. Baranie jeden!
Adam bez słowa dyskretnie odchylił pole marynarki.
Zatknięty za pasem tkwił pejcz. Jeszcze nie zdążyłem dojść do siebie, kiedy drugą ręką sięgnął do tylu mówiąc:
– Zamiast soli. Może być?
Na wyciągniętej dłoni leżała piersiówka przyciągając wzrok dużym 27 years. Z wrażenia momentalnie zaschło mi w gardle, a nogi ugięły się w kolanach. W życiu nie piłem nic starszego od 18-tki, a tu na wyciągniecie ręki 27, rocznik owiany legendami! Ufff…
– Jezusie… – wychrypiałem.
– No nie przesadzaj, możesz mówić mi Adam. Ma tyle lat co my, może być?
– Jezusie…
– Jak dla nas, to może być. – Jak zaświatów doleciał do mnie głos Anety burząc przykrym zgrzytem świetlistą poświatę wokół butelki. Za moment zawtórowała jej MP:
– Panie kosztują pierwsze. I bez dyskusji!
Podświadomie czułem, ze tuż obok dzieje się coś tak paskudnego, że aż zimne dreszcze przeszły mi po plecach, a na przedramieniu pojawiła się gęsia skórka. Zanim na dobre wróciłem na ziemię Adam już zaprowadzał porządek rzeczy:
– Ty idziesz do domu ubrać się do ślubu, i żeby ci nie przyszło na myśl zapomnieć o bieliźnie i podwiązce, bo sprawdzę. – W głosie Adama zabrzmiały twarde nuty poparte wyciągniętą dłonią. Aneta odwdzięczała się mu wysuniętym językiem.
– MP, a ty ubierz majtki, żeby nie było obsuwy. – Dodałem nie odrywając wzroku od butelki – Ślub to nie dyskoteka. I pomożesz Anecie.
– No skoro się upierasz… – mówiąc to sięgnęła mi do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągając stringi dodała z głębokim westchnieniem: – skoro się tak upierasz to mogę się poświęcić i ubrać. Niech stracę.
– Zawsze jesteś taka grzeczna, MP? – Z niedowierzaniem w głosie zapytała Aneta. – Nawet nie pokażesz mu języka, żeby chociaż wiedział co o nim myślisz?
– Zawsze. – Odpowiedziała MP – Zawsze kiedy…
Nie kończąc zdania nacisnęła przycisk otwierający bagażnik. Klapa wolno uniosła się w górę…
* Kiedy idziesz do kobiety, nie zapomnij pejcza!
Ciąg dalszy nastąpi 🙂
Autor: unterberg
Autor rysunku: Happynka
Kopiowanie naszych prac jest dozwolone tylko na warunkach
wolnej od opłat licencji: LIcencja CC BY – NC 3.0
5 komentarzy
Świetnie się to czyta. Z niecierpliwością czekam na więcej.
zawsze unterbeg latal z pejczami, fajne 🙂
Jest ciekawie, jest erotycznie i ze smakiem czyli tak jak być powinno.
Lapy unterberga ha ha
hahahahaha unrberg z rogcza zaslynal z twardej reki i 1.0 pomyslow, a do idiotow,byl zabojca, ale z kobitami to mirkir jajja
Comments are closed.